poniedziałek, 10 października 2016

1. Byłeś ciekawszy niż drzewo

Stresowałam się. Ale to mało powiedziane. Stresowałam się jak cholera. Nigdy nie czułam tak ogromnej presji jak wtedy. Jeśli sobie nie poradzę, to zaprzepaszczę największą szansę od losu. Zasłużoną co prawda, ale nie to było ważne. Skręcało mnie w żołądku gorzej niż przed konkursem recytatorskim w szkole. Wtedy przynajmniej mogłam się wycofać, choć i tak się męczyłam występując - sama nie wiem po co. Teraz mogłam brnąć tylko na przód, nie obracając się za siebie. Musiałam wyznaczyć sobie jakąś trasę, żeby nie oszaleć. W końcu trzeba się ustatkować i wyznaczyć kurs. Choć miałam ogromną ochotę odwrócić się i uciec gdzie pieprz rośnie.
A tak nawiązując do trasy, szłam właśnie zwykłym chodnikiem (trochę krzywym i zatłoczonym), w zwykłym mieście. Ale to tylko pozory. Czy ogromne Los Angeles może być zwykłe? Jest tylko jedna odpowiedź, która absolutnie i kategorycznie to zaprzecza - nie. To było zdecydowanie wyjątkowe miejsce. Tam miałam zobaczyć czy nadaję się do tego, co chcę robić. Chciałam być fotografem. Już dokonałam wyboru. To właśnie to powinno wypełnić miejsce pracy w moim życiu.
Zawsze marzyłam o tym by mieszkać w Londynie. To był mój pierwszy cel odkąd skończyłam hm... 14 lat. Późniejsze wydarzenia ułożyły się jednak nieco inaczej i wylądowałam w Stanach. Nie to, żeby mi przeszkadzał taki obrót spraw. Jednak zbyt mało widziałam by stwierdzić czy chcę właśnie tam (w Los Angeles) mieszkać.
Przegryzłam wargę. Szare chmury zaczęły zbierać się na niebie. O nie! Do studia miałam jeszcze dobre 15 minut drogi. Nie mogłam wyglądać jak zmokła kura! To miał być najlepszy dzień w moim życiu, a pierwszego wrażenia nie można zrobić dwa razy. Przyspieszyłam kroku, chcąc ominąć zbliżającą się ulewę. Już po chwili poczułam na mojej odsłoniętej skórze kropelki deszczu. Szybciej Roly, szybciej. Dasz radę! Przysięgam, że prawie zaczęłam biec, ale moja torba skutecznie mi to uniemożliwiała. Była wtedy jak kula u nogi i mało brakowało, a porzuciłabym ją na środku drogi.
W końcu jednak udało mi się schronić w budynku, zanim lunęło jak z cebra. Zamknęłam za sobą drzwi i skierowałam się do biura. Ktoś musi ze mną pogadać. Jakiś szef czy coś. Nie znałam się na tym zupełnie. Pierwszy raz miałam robić to na tak ogromną skalę. Z nerwów potknęłam się o własne stopy i runęłam jak długa na korytarzu. To się nazywa mieć pecha! Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Co ja wyprawiałam?
- W porządku? - usłyszałam męski głos za sobą.
Ktoś pomógł mi wstać. Otrzepałam płaszcz i spojrzałam na chłopaka. O MATKO! Nie, dobra, może przesadzam. Był przecież tylko przystojnym mężczyzną. Miał czarne włosy, sięgające ramion i piwne oczy. Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Na szerokich barkach luźno spoczywał biały t-shirt. Lecz to nie to wprawiło mnie w zachwyt. On po prosu... Był jednym z najlepszych fotografów na świecie, AAA! Musiałam opanować się w środku, żeby nie zacząć krzyczeć na głos.
- Tak dzięki. - uśmiechnęłam się nieśmiało.
Zmarszczył brwi, uważnie lustrując moją twarz. Coś nie tak? Mam pastę w kąciku ust, a może na czole? Czekając w tej niepewności moje poliki pokrył róż. Przestąpiłam z nogi na nogę, mocniej ściskając pasek od torby. Przeklinałam się w duchu za moją nieśmiałość. Ta cecha zdecydowanie mi nie pomoże w tej branży. Do tego trzeba też dodać, że zdarza mi się być wielką niezdarą. No i kryje się we mnie też ta pyskata strona, która ukazuje się w przypływach nagłej odwagi, kiedy mam ochotę wykląć cały świat.
- Lorelay? - spytał, z uśmiechem jakby odkrył coś cennego - Kevin Smith. - wyciągnął do mnie rękę, przedstawiając się, jak bym mogła nie wiedzieć, kim jest.
Dobrze za to wiedzieć, że jest pozytywnym człowiekiem. Zawsze, nie wiem dlaczego, zakładałam, że ci którym się powodzi i są znani, mają jakiegoś fioła na swoim punkcie. Że ważny jest dla nich ubiór i to jak widzą ich inni. Że popisują się, żeby ludzie ich dostrzegali. Niektórzy do sławy dochodzili przez krewnych lub kasę. Ale nie on. Z nim było inaczej. Sam osiągnął swój cel ciężką pracą. Wystarczyło na niego spojrzeć i było wiadomo, że nie obchodzą go markowe ciuchy, ale lubi ubierać się dobrze. No i nie był zapatrzonym w siebie świrem. A w dodatku był naładowany energią, którą chce się dzielić. Czego chcieć więcej?
Ujęłam jego dłoń.
- Roly. - sprostowałam.
Nie przepadałam za swoim pełnym imieniem. Było takie... poważne? Zdecydowanie wolałam jego krótszą wersję. Była może nietypowa, ale wszyscy ją przyjęli, więc ja też. Imię wybrał dla mnie mój ojciec, którego, no cóż, nie znam. (Pewnie dlatego moje dane, które mam po nim, nie do końca mi odpowiadają.) Odszedł by zdobyć sławę i karierę kiedy byłam mała. Mama niechętnie o nim mówiła, choć wiedziałam, że mają ze sobą kontakt. Znalazłam listy z przed kilku miesięcy. Wyznawali sobie miłość. Nie wiedziałam dlaczego mama nie chciała mi zdradzić kim był, skoro nadal się kochali. Przecież mogliśmy tworzyć szczęśliwą rodzinę. Ale pewnie nie chciał burzyć swojego idealnego życia, tylko po to, żeby obwieścić światu, że ma córkę.
- Zapraszam. - otworzył drzwi po prawej stronie i przepuścił mnie.
Przeszłam szybko, uważając tym razem jak stąpam. Dyskretnie się rozejrzałam. Biuro jak każde inne. Oprócz masy zdjęć w każdym możliwym miejscu. Na większości był on: w pracy, z przyjaciółmi, podczas wypoczynku. Szczególnie zaciekawiło mnie jedno: Kevin na motorze. Różniło się od innych. Było ciemne, rozświetlone tylko nielicznymi światłami miasta, które uchwycił aparat. Zapatrzyłam się przez chwilę na fotografie. To był ciekawy pomysł na ukazanie siebie.
Na biurku leżał laptop,a obok niego aparat. Za meblem było okno, wpuszczające nieco świtała do środka. Usiadłam na skórzanej kanapie, odkładając na bok swoją czarną torbę. Chłopak nalał nam po szklance wody i zasiadł obok mnie. Upiłam łyk napoju. Momentalnie zaschło mi w gardle. Chyba stresowałam się bardziej niż na początku myślałam. Co za niefart. Miałam tylko nadzieję, że tak długotrwały stres mi nie zaszkodzi. Zazwyczaj po nerwowych sytuacjach miałam koszmarne bóle głowy, lub problemy żołądkowe.
- Więc, powiedz czym zajmowałaś się do tej pory. - zachęcił, sadowiąc się wygodniej.
Również to zrobiłam. Zamyśliłam się przez chwilę, szukając w głowie wspomnień i układając je chronologicznie. Musiałam zrobić dobre pierwsze wrażenie. Ale chyba już byłam troszkę spalona, przez ten upadek. Powstrzymałam głupi uśmiech. W końcu muszę mu okazać szacunek. Co ja gadam (myślę, czy cokolwiek)! Gdyby zobaczył taki uśmiech, dawno by mnie pewnie stamtąd wywalił. Mniejsza o to. Musiałam się skupić na tym co miałam powiedzieć.
- Więc zaczęło się od biegania tam i tu z aparatem. Potem byłam szkolnym fotografem. Zaczęłam przyjmować drobne zlecenia, typu: sesja koleżanki. Na początku traktowałam to jako dobrą zabawę. Kiedy jakaś para poprosiła mnie o sesję ślubną trochę się zestresowałam, ale byli zadowoleni efektami. Zaczęłam startować w konkursach fotograficznych. Dostrzegła mnie mała firma. Zaczęłam tam praktyki i staż. I tak zaczęłam dostawać co raz lepsze oferty, aż dotarłam tutaj.
Odetchnęłam w duchu. Myślałam, że była to całkiem wyczerpująca odpowiedź jak na mnie. Jeszcze raz powtórzyłam sobie w głowie moje słowa. Wydawało się to w miarę spójne i logiczne. Może "zdam". Spojrzałam na czarnowłosego. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Chyba przetwarzał to co powiedziałam. Posłał mi lekki uśmiech. Czy to oznaczało: dziękujemy, ale spadaj? Byłem jednym kłębkiem nerwów. No odezwij się w końcu! Dopiero po chwili dotarło do mnie, że powiedziałam to na głos. Chłopak wybuchnął śmiechem, a moje policzki przybrały kolor dorodnego buraka. Czułam jak mnie palą. Szybko przeprosiłam go za moją głupotę. Jak mogłam coś takiego odpalić?! Jesteś idiotką! Teraz na pewno cię nie przyjmie! Jęknęłam w duchu. A co jeśli naprawdę odprawi mnie z kwitkiem?
- Spokojnie. - potarł moje ramię w geście pocieszenia - Wiem co stres może zrobić z człowiekiem.
Posłałam mu nieśmiały uśmiech. Podrapał się po brodzie. Ale nie zamierzał na szczęście dłużej trzymać mnie w niepewności.
- Chcę zobaczyć jak pracujesz. Zapraszam na trzy miesięczny okres próbny. Zaczynasz od jutra.
Rozciągnęłam wargi w szerokim uśmiechu. Nie wierzyłam w to co słyszałam. Udało się! Nie zepsuję tego, nie mogę. Dam radę! Muszę dać. Po tylu wpadkach może być już chyba tylko lepiej, prawda? Jeśli go nie przeraziłam tą godziną, to nic go raczej już ode mnie nie odepchnie.
- Dziękuję. - odparłam z ulgą.
Uśmiechnął się i przytulił mnie jak przyjaciela. Ciekawe, że mój przyszły (od jutra) szef, traktuje mnie jak równego sobie. To było szalenie miłe jak i szalenie dziwne. Nie zamierzałam jednak nad tym rozmyślać. Chciałam, żeby wszystko było po postu dobrze, a to pasowało do moich zamiarów.
- Tu masz mój numer. - Kevin podał mi swoją wizytówkę i uśmiechnął się.
Odebrałam od niego małą karteczkę i skierowałam się do drzwi. Od razu po wyjściu z budynku wydałam okrzyk radości, a ludzie popatrzyli na mnie jak na idiotkę. Zaśmiałam się. Życie było piękne. Byłam tak szczęśliwa, że nikt nie mógł zepsuć mojego humoru. Nie było po prostu takiej opcji.
Poszłam prosto do budki z lodami. Na dworze było już ciepło, więc ściągnęłam płaszcz i przewiesiłam przez torbę, z której uprzednio wyjęłam aparat. Chodząc po parku zrobiłam kilka zdjęć. Chciałam mieć jakieś świeże prace gdyby Kevin jednak o nie spytał. Poszłam też nad wodę. Chciałam mieć różne krajobrazy. Niektórzy ludzie mi pozowali. To było miłe z ich strony. Widać, że bawią się równie dobrze co ja. Dwie kobiety z wózkiem uśmiechnęły się do mnie, a jakaś grupa nastolatków za pozowała z głupimi minami. Zrobiłam ostatnie zdjęcie mężczyźnie w okularach i koszuli, który dłonią przeczesywał włosy. Wyszedł jak model. Dokładnie przyjrzałam się zdjęciu i dotarło do mnie, że mam idealne zdjęcie Harrego Stylesa. Znów wybuchnęłam śmiechem. Nie jestem przecież żadnym cholernym paparazzi. Schowałam moje narzędzie do torby i skierowałam się do kawiarni. Musiałam zaopatrzyć się w dzisiejszą porcję kawy. Bez tego życiodajnego napoju nie potrafiłam przetrwać. Kiedy już ją zakupiłam ruszyła do marketu. W końcu też muszę coś jeść. Nie byłam maszyną. Z uśmiechem przechodziłam między półkami w sklepie i wrzucałam wszystko co konieczne, czyli wszystko co wpadło mi w oczy (łącznie ze słodyczami). Po zapłaceniu przy kasie, żałowałam, że nie mam auta. Miałam dwie niezmiernie ciężkie siaty. Chyba znów musiałam zacząć ćwiczyć. Kiedy chodziłam na zajęcia z karate przynajmniej miałam złudzenie, że mogę podnosić naprawdę ciężkie rzeczy. Teraz wyglądało to nieco inaczej.
Z trudem szłam chodnikiem. Znając moje szczęście ta litościwa chwila męki nie mogła trwać długo. Potknęłam się o jakąś nierówność na chodniku i wylądowałam twarzą do podłoża, a moje zakupy rozsypały się. Ludzi nie bardzo to zainteresowało. Nic dziwnego. Z westchnieniem zaczęłam je zbierać. Pamiętaj Roly, myśl pozytywnie. Przecież dostałaś pracę marzeń.
Zdziwiona spojrzałam na chłopaka, który podał mi część moich zakupów. Ten gest był miły.  Uśmiechnął się tylko i odszedł. Ale było w nim coś takiego, że zapamiętałam go. Jego ciemne włosy i białe zęby zapadły mi w pamięć równie mocno co piękne oczy. Znów jakaś dobra rzecz, która mnie spotkała. Oby tylko nie było ich za dużo, bo później natura będzie się domagała równowagi, a ja nie chcę mieć pecha! Mimo to i ciężkich jak diabli siatek, uśmiechałam się do wszystkich ludzi. Miałam ochotę z każdym dzielić się moim pozytywnym nastawieniem. Swoją drogą ciekawe jak długo będzie ono trwało. Znając mnie, krótko. Wszystko szybko się u mnie zmienia. Dlatego chyba tak bardzo pokochałam bajkę: W głowie się nie mieści. Te wszystkie postacie są po prostu idealne! Szczególnie Radość i Smutek, z którymi często się mierzę. Chyba z obiema po równo. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Po niekończących się minutach nucenia pod nosem i niezliczonej ilości schodów, znalazłam się pod drzwiami mojej kawalerki. Była na trzecim piętrze. Na nic innego nie było mnie stać. Mam zamiar się stamtąd wyprowadzić kiedy tylko dostanę wypłatę. Zakładam, że będzie ona na tyle duża, że mi wystarczy. Z trudem przytrzymałam zakupy na kolanie i otworzyłam skrzypiące drzwi. Wpadłam do mieszkania, o mało co nie wywracając się o drewniany próg, którego szczerze nienawidziłam. Potykałam się o niego za każdym razem gdy wchodziłam i wychodziłam z tego paskudnego, eh... ciężko nazwać to mieszkaniem. Zatrzasnęłam drzwi, kładąc uprzednio zakupy na stole, który lada chwila mógł się rozlecieć. Ogólnie mieszkanie wyglądało następująco: aneks kuchenny z mini lodówką, której zamrażalnik grzał i zmywarką, do której strach było wkładać cokolwiek. Dalej był już wspomniany stół, imitacja szafy i łóżko z przeżartym zagłówkiem. Żyć nie umierać. Szczególnie, że ściany były pokryte wyblakłą żółtą farą, a wszystkie meble pomalowane na obskurny zielony kolor. Westchnęłam. i tak miałam zamiar spędzać większość czasu poza domem. Tymczasem zajęłam się schowaniem tego co trzeba do lodówko-piekarnika. Zwinęłam paczkę kwaśnych żelków i ostrożnie usiadłam na łóżku. Wzięłam na kolana laptopa i podłączyłam do niego aparat. Zawsze wrzucałam kilka zdjęć na mojego instagrama. Mogłam się przez chwilę poczuć jak gwiazda. Miałam naprawdę dużo obserwujących. Najpierw szybko obrobiłam fotki i musiałam wybrać te najfajniejsze. Odgryzłam kawałek żelka. Byłam pewna, że na pierwszy ogień pójdzie zdjęcie Harrego. Oby nie miał nic przeciwko. Wybacz Styles jeśli cię urażę. Zaśmiałam się w duchu. Wstawiłam zdjęcie z dopiskiem: Poznajecie tego idealnego modela, który tak bardzo wam kogoś przypomina?;). W kilka minut pojawiło się wiele komentarzy w niezliczonej ilości językach. To pewnie dlatego, że oznaczyłam Harrego. Tak wiele osób zrobiło to po mnie, że chłopak na sto procent musiał to zobaczyć. Nie było innego wyjścia, po takim spamie.
Wstałam, żeby zrobić sobie herbatę. Laptop wydał dźwięk oznaczający wiadomość. Pewnie ktoś chciał się dowiedzieć gdzie złapałam Stylesa. No cóż, nie zamierzałam tego zdradzać. Bądź co bądź on też miał prawo do prywatnego życia, mimo iż był osobą publiczną. Przynajmniej takie było moje skromne zdanie. Gdybym była gwiazdą, chciałabym, żeby tylko rzeczy na które się zgadzam były publikowane. Ale niestety świat jest inny. Przede wszystkim wścibski.
Upiłam łyk napoju, co było błędem, bo sparzyłam sobie język. Usiadłam z powrotem przed komputerem. Włączyłam instagrama i weszłam w wiadomości.
Więc to jednak mnie miałaś na celowniku, myślałem, że to drzewo nieopodal ;)
Jeszcze raz po cichu przeczytałam wiadomość i spojrzałam na nadawcę i... cholera, Harry Edward Styles do mnie napisał. Nie to, żebym była psychofanką. Lubiłam go i cały zespół, jak wiele nastolatków. Ale to i tak był duży szok. No bo... jak?! Postanowiłam coś mu odpisać. W końcu to może być moja jedyna szansa, żeby "poznać' kogoś takiego. A poza tym kultura nie pozwalała mi zostawić go bez odpowiedzi. Z lekkim uśmiechem zaczęłam stukać w klawiaturę i nim zastanowiłam się na tym co zrobiłam, wysłałam wiadomość.
Byłeś ciekawszym i bardziej seksownym obiektem niż drzewo ;)
O nie! Co ja znowu zrobiłam! Jak to się usuwa?! Nie da się? Jak to się nie da?! Czyli pozostało mi nigdy nie wychodzić z ukrycia. Przynajmniej póki on nie wyjedzie z  Los Angeles. Padłam twarzą w poduszkę. Tylko ja jestem na tyle durna, by napisać cokolwiek takiego. Jak do tego doszło? Czy ktoś wyprał mi mózg? Jeśli tak to na pewno byli to kosmici. Przylecieli namieszać mi w głowie i porwać krowę, jak w każdej bajce i się zmyli, a ja nie miałam na to dowodów. I za pewne wszyscy pomyślą, że jednak sama z siebie wysłałabym taką wiadomość (to wcale nie tak, że to zrobiłam).
Usłyszałam kolejne powiadomienie. O nie! Co jeśli on to przeczytał? Nie, nie, proszę nie! Spalę się ze wstydu. A co się stanie z moimi prochami? Ktoś je stąd sprzątnie? Dobre pytanie...
Podniosłam się i przeczytałam odpowiedź z rumieńcami na polikach.
Dobrze wiedzieć, że drzewo mniej interesowało cię ode mnie i że lepiej od niego wyglądam. Naprawdę ;)
Uf... Kolejny pozytywny człowiek tego dnia. Czy może być lepiej?
Czy zgodzisz się na sesję?
Co? Chyba literki mi się zamazują przed oczami. Przetarłam je dłońmi i jeszcze raz sprawdziłam, czy wzrok nie płata mi figli. Czy właśnie Harry Edward Styles, ten Harry Edward Styles poprosił mnie o sesję zdjęciową? Nie, to nie mogło być możliwe. Nie wierzyłam w to. Więc jedyne co mogłam odpisać to:
Nie żartuj ;) A tak poza tym, to kiepski dowcip
Leniwie podniosłam swoje cztery litery i umyłam kubek w ciepłej wodzie. Zaszłam też do mini łazienki, gdzie siedząc na ubikacji, można umyć ręce w umywalce i nogi w brodziku od prysznica. Można było nabawić się klaustrofobii. Wróciłam do komputera. Chciałam opublikować jeszcze jedno zdjęcie. Szybko wybrałam krajobraz z parku. Światło ślicznie przebijało na nim przez soczyście zielone liście. Kiedy oczekiwałam na publikację, na ekranie pojawiła się kolejna wiadomość:
Nie żartuje ;)







































____________________________________________________________________
Uf... jak dobrze w końcu wrócić do pisania i publikowania....
Nie mam pojęcia jak dawno ten rozdział był gotowy. Chciałam zacząć szybciej z tym blogiem, ale nie wyszło, no cóż i tak się cieszę, że w końcu coś się ruszyło. Jak widać, lub już nie szablon jest nowy tylko jeszcze trzeba wszystko dopiąć na ostatni guzik (sprawy techniczne i tego typu bzdety). Strasznie tęskniłam za pisanie i przez to, że mnie tu nie było, zdaję sobie sprawę z tego, że ten post zobaczy może jedna osoba. Trochę mi przykro z tego powodu, ale postaram się ściągnąć czytelników. Opowiadanie jest też na wattpadzie jeśli komuś będzie wygodniej, można je znaleźć na moim profilu (mam taki sam nick tylko pisany z myślnikami o takimi o: _ _ :D) Tak więc postaram się wszystko robić regularnie, a jako że dzisiaj poniedziałek, to chyba będę musiała umilać początek tygodnia i wstawiać rozdziały w każdy z nich :D Więc do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę zostaw po sobie ślad ;)