środa, 3 maja 2017

18. Dlaczego oni tak bardzo mnie nienawidzą?

Kiedy Zayn zniknął, co trwało bardzo długo, Vin przeprowadził ze mną poważną rozmowę. Zapewniał, że mogę spędzić święta z nim i jego rodziną. Że na pewno mnie polubią i nie będą mieli nic przeciwko. Obiecałam, że jeśli tylko będę tego potrzebowała, przyjdę do niego. Nie miałam jednak takiego zamiaru. Nie chciałam swoim życiem i przeszłością psuć jego teraźniejszości. Chciałam, żeby jego święta były szczęśliwe. Mogło się to obyć beze mnie. Zdawałam sobie z tego sprawę. 
Do domu wylatywałam w nocy, 23 grudnia. Pożegnałam się już ze wszystkimi. Tylko Zayna nigdzie nie mogłam znaleźć. Westchnęłam trzymając telefon w rękach. Czekałam już na samolot w strefie bezcłowej. Zostało jeszcze około 40 minut. Nie chciałam wylatywać nie pożegnawszy się wcześniej z Malikiem. Od tamtej rozmowy o moim wyjeździe był strasznie nerwowy i mnie unikał. Nie wiedziałam dlaczego. Może potrzebował trochę przestrzeni. Nie pchałam się w jego sprawy na siłę. Wiedziałam, że jeśli będzie chciał - powie. Wybrałam numer mulata i czekałam na połączenie. Coś zaczęło dzwonić, więc bałam się, że nie będę go słyszeć. Odrzucił mnie. Westchnęłam chowając telefon i odwróciłam się by sięgnąć do torebki. Byłam nieco zaskoczona. Przede mną stał Zayn jak malowany.
- Ładnie to tak wyjeżdżać bez pożegnania? - zażartował z lekkim uśmiechem.
- Chciałam się pożegnać, - odwzajemniłam jego gest- ale nigdzie cię nie było.
Westchnął i potarł kark. Odchrząknął. Zbierał się, żeby coś powiedzieć. Tak, to aż tak było widać.
- Musiałem... pomyśleć. - mruknął tylko.
- Rozumiem. - odparłam.
Poczułam się niezręcznie. Nie pierwszy raz, ale dawno nie było między nami takiego spięcia. Myślałam, że już jest ok, a jak przychodzi co do czego to nadal nie wiemy jak się zachować. Czy to nie dziwne? Mamy między sobą jednak jakiś dystans, którego nie powinno być. Przynajmniej normalni znajomi go nie mają. Ale czy my jesteśmy normalni? Odpowiedź jest tylko jedna i bardzo prosta: w żadnym wypadku nie jesteśmy.
- No chodź tu. - mruknął w końcu rozkładając ramiona.
Jakoś tak mi ulżyło kiedy to zrobił. Bez wahania się do niego przytuliłam. To było dla mnie miłym zaskoczeniem. Był taki ciepły. I szeroki w barkach. I miałam ochotę się od niego nie odsuwać. W tym geście było coś takiego, co mówiło mi, że jestem bezpieczna i nie muszę się niczego bać. Przez to stresowałam się jeszcze bardziej. W Polsce nie będę miała Malika, który mnie obroni i się za mną wstawi. On zostanie tutaj, w LA. Z cichym westchnięciem oparłam głowę na jego torsie. Słyszałam bicie jego serca. Było nieregularne i chyba nawet przyspieszone. Czyżby on też się denerwował? Tylko czym? To nie on wyjeżdża do ludzi, którzy go nie chcą.
- Uważaj na siebie. - rzucił kiedy musiałam się odsunąć, bo wywoływali mój lot.
- Będę. Ty też na siebie uważaj Zayn. - posłałam mu lekki uśmiech.
Mimo tego, czułam jakiś dziwny uścisk, gdzieś w środku. Kiedy zostawiałam go tak samego na tym lotnisku miałam wyrzuty sumienia. Wyglądało to tak jakbyśmy byli dla siebie ważniejsi niż jesteśmy. Patrzyłam na niego i widziałam zagubionego chłopca, który nie chce płakać. Który stara się z całych sił nie podbiec i nie krzyknąć, że mam zostać. A może tylko to sobie wyobraziłam. Może tak naprawdę Zayn miał gdzieś to czy jadę, po prostu Vin kazał mu się ze mną pożegnać. Ale bądźmy szczerzy - Zayn czasem ma w dupie to co mówi mu Kevin. Więc nawet jeśli - posłuchałby? Nie sądzę...
Lot minął mi bardzo szybko. Nie powinien, bo trwał przecież długo, ale na lotnisku nikt na mnie nie czekał. Przecież nikomu nic nie mówiłam. Zabrałam mój bagaż i wzięłam walizkę. Do domu musiałam dostać się autobusem. Mieszkałam w małej miejscowości pod Wrocławiem. Czekało mnie przynajmniej 40 minut drogi. A potem do rodziców Dariusza jakieś trzy-cztery godziny. Trzeba sobie radzić.
Do małego domku na skraju małego miasteczka dotarłam o 8 rano. Mama pewnie już przygotowywała się do drogi. Uśmiechnęłam się lekko. Niedługo ją w końcu zobaczę. Będę mogła uścisnąć i powiedzieć jak bardzo ją kocham i tęskniłam przez ten cały czas. Otworzyłam drzwi kluczem i powoli weszłam do środka. Rozejrzałam się lekko. Nic się nie zmieniło. Wszytko było tak jak powinno być. Zostawiłam mój bagaż i wierzchnie okrycie. Przeszłam w stronę cichego hałasu, dobiegającego z kuchni. Stanęłam w drzwiach i uśmiechnęłam się. Mama krzątała się, przygotowując jedzenie i wszystko inne. Wyglądała tak pięknie jak zawsze. Miała ciemne włosy, ale tak jak ja brązowe. Rys twarzy zdecydowanie nie odziedziczyłam po niej, choć bardzo bym chciała. Było nieco pulchną kobietą, ale nadal nie traciła swojego uroku. Kilka kilogramów nadwagi dodawało jej sympatycznego wyglądu. Miała ogromne zielone oczy, mały nosek i pełne malinowe usta. Jej kości policzkowe były też bardzo wydatne przez co miała okrągłe poliki, mimo że nie była gruba. Naprawdę. To jest bardzo obiektywna opinia. Była piękna...
- Hej mamo. - odezwałam się w końcu cicho.
Kobieta zastygła. Przez chwilę si nie ruszała, po czym odwróciła się do mnie przodem. Chyba nie mogła uwierzyć w to co widzi. Po kilku sekundach byłam w jej matczynym uścisku. Dobrze było znów poczuć to znajome ciepło, które daje poczucie bezpieczeństwa i radości. Nie ma nic lepszego od objęć matki. No może objęcia Malika. Ej! Skup się. Wróciłaś do domu, nikt ci jeszcze nie dowalił i przytulasz się do mamy. Odpuść sobie trochę Roly. Potrzebujesz tego.
- Tak się cieszę, że przyjechałaś. - pocałowała mnie w policzek - Siadaj kochanie. Na długo zostajesz? Opowiadaj, co tam robisz w tym swoim wielkim mieście? Poznałaś kogoś? Masz jakichś znajomych, prawda? Nie siedzisz tam sama, hm?
Mój uśmiech się powiększył. Cała mama. Zawsze dużo mówiła i wszystko chciała wiedzieć, ale brakowało mi tego. Przez... ponad pół roku tego nie miałam. Zdążyłam odwyknąć. Choć Vin całkiem nieźle spełniał się w tej roli. Musiałam mu o tym powiedzieć przy najbliższej okazji.
- Nie jestem sama. - spojrzałam na nią wesoło - Mam przyjaciela. Jest wspaniały. Zawsze mi pomaga. To mój szef. Oprócz niego mam wiele innych znajomych, z którymi się spotykam. Nie bój się, nie imprezuję. Nie wiem jak długo zostanę... - zawahałam się.
- Dlaczego? - posmutniała - W pracy nie dali ci wolnego? Co to za przyjaciel, ten twój szef?! - wzburzyła się.
Cicho się roześmiałam.
- To nie tak. Vin jest kochany. Ale mogą do mnie zadzwonić w każdej chwili. - przecież musiałam mieć plan awaryjny.
- Rozumiem kochanie. - ponownie mnie przytuliła - I tak cieszę się, że tu jesteś. Chociaż na chwilę.
Miałam ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Udało mi się jednak pohamować łzy. Nie mogłam się tak rozczulać. Musiałam być silna. Chociaż po to, żeby nie martwić mamy. Nie musiała wiedzieć co czuję jeśli chodzi o tych wszystkich ludzi wokoło.
- Mamo...- w drzwiach jak wryty stanął Kamil.
Przyglądał mi się przez chwilę jak duchowi. Chyba nie poznał mnie tak na pierwszy rzut oka,bo nie zobaczyłam złości na jego twarzy. Po chwili się pojawiła. Tak jak się spodziewałam - nic się nie zmieniło. On też się nie zmienił. Nadal był niewyobrażalnie wysoki i chudy. Jego twarz była smukła, kości policzkowe ledwo widoczne. Oczy miały odcień zimnego błękitu. Nos zwężał się na dole, a pod nim były wąskie usta, które aktualnie zaciskał.
- Co ona tu robi? - mruknął w końcu wchodząc.
Byłam w stanie wytrzymać jego zimne spojrzenie, ale ponad moje siły był jego komentarz. Nie byłam wcale silniejsza, mimo że przez chwilę tak się czułam. Miałam Vina. To powinno mi starczyć. I starczało. Ale teraz, nie mógł mnie ochronić.
- Przyjechałam na święta. - odparłam cicho, spuszczając wzrok.
- Nie ciebie pytam. - warknął, a mnie ścisnęło gdzieś w środku.
- Dzieci... - zaczęła łagodnie mama - Uspokójcie się. Są święta, chcę je spędzić w miłej atmosferze z wami wszystkimi. Tak? - uniosła brew, patrząc wymownie na Kamila.
Chłopak tylko burknął coś pod nosem. Jak zawsze... Chwilę później do kuchni przyszedł Dariusz. Powitał mnie nieco przyjaźniej niż jego syn. O tyle dobrze, co? Pomogłam trochę mamie, zakręciłam się przy czymś inny i nim się obejrzałam pakowaliśmy się do auta. Miałam ze sobą niewielką walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami. I oczywiście aparat. Bez niego nigdzie nie mogłam się ruszyć. Nim zasiadłam na moim miejscu, musiałam zrobić zdjęcie zasypanej śniegiem łące i widocznemu nieopodal skrajowi lasu. To wszystko było takie dziwne. Jakbym żyła w dwóch światach. W sumie sama nie wiem do którego należę. Wielkie Los Angeles jest nieco przerażające. Ale wciąga i ciężko się wydostać z jego szponów. Nie mogę powiedzieć, że nie żyje mi się tam dobrze. To miasto daje mi wiele możliwości. Ćwiczenie z Troyem, zajęcia z graffiti, dobra praca, poznanie masy ludzi... A w moim maleńkim miasteczku w Polsce mogę znaleźć spokój tam gdzie nie ma ludzi. Mogę wyjść do lasu, który mam dosłownie za płotem i krzyczeć, a nikt mnie nie usłyszy. Mogę inspirować się widokami, które zmieniają się w zależności od pory roku. Sama nie wiem gdzie wolałabym mieszkać. Jednak patrząc na ludzi, którzy by mnie otaczali, wolę LA. Tam jest ktoś kto na mnie czeka, komu na mnie zależy i na kim mi zależy. To chyba ważne, prawda?
- Roly! - spojrzałam na mamę.
- Co się stało? Przepraszam, zamyśliłam się. - ostatnio często ci się to zdarza Roly.
Rodzicielka posłał mi uśmiech.
- Pytałem, co u ciebie. - powtórzył Dariusz.
- W porządku. - posłałam mu przepraszający uśmiech - Mam dobrą pracę, przyjęli mnie już na stałe. Poznałam kilku naprawdę fajnych ludzi. Jakoś się kręci. - westchnęłam cicho.
Usłyszałam prychnięcie obok. Kamil. Znów poczułam ten niemiły uścisk. Przysunęłam się bardziej do drzwi. Błagam, muszę wytrzymać jego towarzystwo. Dla mamy. Myśl o mamie. Chcę wysiąść...
Z tym jednym zdaniem w głowie minęła mi reszta naszej podróży. Nikt się już w sumie nie odzywał. Dopiero kiedy przyjechaliśmy na miejsce, Kamil burknął, że weźmie wszystkie bagaże. Nie chciałam się z nim kłócić, więc tylko się usunęłam. Podążyłam za mamą do środka. Jej mąż już witał się ze swoimi rodzicami. Moja rodzicielka posłała mi serdeczny uśmiech. Odwzajemniłam go delikatnie. Potem nadeszła kolej na mamę. Aby zachować pozory "moi dziadkowie" posłali mi "ciepłe uśmiechy". Jako, że miałam jeszcze jako taką przyzwoitość, odwzajemniłam je. Zapowiadało się nie najgorzej. Jednak gdy przechodziłam koło nich, usłyszałam:
- Mogli jej nie zabierać.
I cholera, poczułam jak grunt usuwa mi się spod stóp. Nie byli dla mnie ważni, ale to co mówili inni cholernie mnie dotykało. Tak już miałam i nie umiałam się na to uodpornić. Moja kolejna wada. Spróbuję z nią walczyć. Ale może po powrocie do LA. Nie miałam zbyt dużo czasu na rozmyślanie, ponieważ usiedliśmy wszyscy w salonie. Atmosfera dla mnie była drętwa, ale wszyscy poza mną bawili się wyśmienicie. Super. Zadzwonił mój telefon. Poczułam na sobie palące spojrzenia wszystkich zebranych. Wymamrotałam ciche przepraszam i przeszłam do pokoju obok, w tym wypadku kuchni, by porozmawiać.
- Hej Vin. - uśmiechnęłam się już wcześniej, widząc jego imię na wyświetlaczu.
- Cześć moja kochana Roly! Wszystkiego najlepszego! - zaśmiał się, był cholernie wesoły - Postanowiłem złożyć ci życzenia prawie osobiście.
Zachichotałam cicho.
- Dzięki. Tobie też wesołych świąt.
- Wszystko u ciebie w porządku? - zainteresował się.
Zresztą jak zawsze. Westchnęłam cicho. Nie wiedziałam na ile swobodnie mogę z nim rozmawiać. Bo o ile dziadkowie i mama nie znali angielskiego, Kamil i jego ojciec już tak.
- Jest znośnie. - skrzywiłam się lekko, czego nie mógł na szczęście zobaczyć.
- Rozumiem. W takim razie spodziewać się ciebie? - byłam pewna, że ma szeroki uśmiech na twarzy.
Mimowolnie się zaśmiałam. Był kochany. I starał się zachować pozytywne nastawienie. Doceniałam to.
- Nie trzeba. Wytrzymam. A po świętach powrót do pracy. Nie mogę się już doczekać. - przegryzłam wargę z ekscytacji.
- No wiesz?! To powinno brzmieć: O nie, za chwilę muszę wracać do pracy! - zaśmiał się - Ale cieszy mnie twój optymizm. Pierwsze co to sesja Meghan. Stęskniła się za nami.
- Super. - ucieszyłam się - Lubię ją. Powinno pójść przyjemnie.
- Też mi się tak wydaje. Dobra. Nie będę ci przeszkadzał. W końcu to święta. Baw się dobrze Roly. Na razie.
- Ty też baw się dobrze Vin. - uśmiechnęłam się lekko i zakończyłam połączenie.
Że też nie może go być obok. Był taki dobry. Kochany starszy braciszek, nie ma co. Z lekkim ociąganiem zeskoczyłam z blatu i przeszłam z powrotem do salonu. Wszystkie oczy znów zwróciły się ku mnie. Spuściłam głowę i usiadłam koło mamy.
- Kto to był? - mruknął Kamil.
Jakby go to obchodziło. Pf... Poza tym, po co pytał. To moja sprawa. Nie powinno go to interesować.
- Praca. - odparłam tylko.
- Jakoś wesoło rozmawiałaś, jak na pracę. - stwierdził.
- Lubię swoją pracę. - odparłam tylko.
Nastąpiła napięta cisza, którą przerwała mama:
- To pewnie ten twój przyjaciel z życzeniami, prawda? - posłała mi uśmiech.
Złapałam jej ciepłą dłoń i odwzajemniłam jej gest.
- Tak.
Później na szczęście, nikt już o nic nie wypytywał. Chciałam pomóc przy przygotowaniach do świątecznej kolacji, ale wszyscy, prócz mojej rodzicielki, dali mi jasno do zrozumienia, że przeszkadzam. W takim wypadku zostało mi tylko się przygotować. Poszłam do pokoju, w którym Kamil zostawił moją walizkę. Wyjęłam z niej prostą czarną sukienkę. Nie chciałam się stroić, ale wyglądać elegancko. Założyłam ją na siebie i zrobiłam bardzo delikatny makijaż. W sumie to poprawiłam mój poprzedni, nieco zmywając kreskę, by była trochę cieńsza. Brakowało mi tylko jakiegoś łańcuszka na szyi, ale żadnego nie miałam. Trudno. Może na przyszłe święta coś znajdę. Wsunęłam stopy w niewysokie czarne szpilki. Wyglądałam nawet ładnie. Rozpuściłam nawet włosy i je podkręciłam. Tak... Było nieźle. Zeszłam powoli na dół. Reszta też była już gotowa, ale nie wyglądali jakby na mnie czekali. Pewnie odmawiali już modlitwę. Pojawiłam się tak by nikt nie zauważył tego, że nie było mnie od początku. Potem było składanie życzeń. Oczywiście, moje zamknęło się tylko do rodziców. Przywykłam już. Nie ma na co narzekać. Lepiej, pominąć niektóre osoby. Wolę to, niż nieszczere i wymuszone wymysły. W końcu jak można życzyć czegoś dobrego osobie, której się nie lubi? A może nawet więcej niż nie lubi? Nie ważne... Naprawdę. Zjedliśmy kolację w ciszy. To był jednej z przyjemniejszych momentów dzisiaj. Obawiałam się tylko rozdawania prezentów. I słusznie. Wszyscy coś otrzymali. Prócz mnie.
- Kamil? - mama spojrzała na niego zdezorientowana.
- Przepraszam, mamo. - mruknął - Zapomniałam spakować prezentu dla Lorelay. - w jego oku zauważyłam błysk.
Nie potrzebowałam prezentów. Ale zrobiło mi się cholernie przykro. Dlatego, że widziałam jaką chorą radość sprawia im to, że nie dostałam tego głupiego prezentu.
- Przepraszam cię kochanie. - mama spojrzała na mnie z wyrzutami sumienia.
Posłałam jej wymuszony uśmiech.
- Nic się nie stało mamo.
Wiedziałam, że nie wytrzymam długo. Ale nie żałowali sobie. Dodatkowo dziadkowie mieli kolejne prezenty dla Kamila. Przeprosili mnie oczywiście, że nie mają dla mnie. Gdyby jeszcze było to szczere. Nie mogłam tego słuchać, więc zaoferowałam, że posprzątam. Stałam przy zlewie gdy Kamil rozmawiał z kimś przez telefon, w którymś z pokojów obok.
- Dzięki stary. - zaśmiał się -... Moja siostra? Ale odpierdoliła. Nawet przyjechała. Myślałem, że jest bardziej inteligentna i domyśli się, że nikt jej nie chce. Wszyscy robimy jej aluzje, ale chyba są za słabe. Powinienem chyba podejść i prosto w twarz powiedzieć jej, że jest dla mnie zbędnym śmieciem już od dawna, może wtedy...
Nie słuchałam dalej. Zostawiłam brudne gary i jak najszybciej uciekłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i pozwoliłam łzą zlecieć po moich polikach. To nie było sprawiedliwe. Dlaczego oni tak bardzo mnie nienawidzą? Zadzwonił mój telefon. Nie miałam ochoty odbierać. Nie chciałam z nikim rozmawiać w takim stanie. Bolało. Tak cholernie bolało. Z mojego gardła wyrwał się cichy szloch. Otarłam poliki. Zamknij się Roly. Nikt nie musi wiedzieć co czujesz. Może jesteś śmieciem? W końcu, czy tak naprawdę ktoś cię potrzebuje? Może życie innych byłoby lepsze bez ciebie? Telefon po raz kolejny zaczął wibrować. Zerknęłam na ekran, ale minęła dłuższa chwila, nim dostrzegłam coś przez łzy. Zayn. Dlaczego dzwonił w najmniej odpowiednim momencie? Nie mogłam odebrać. Ale chciałam. Bo skoro dzwonił drugi raz, to mógł coś przeczuwać i jeśli nie odbiorę zadzwoni do Vina... O nie... To się nazywa między młotem, a kowadłem.

























______________________________________________________________
Przepraszam, że od ponad miesiąca nic nie dodałam. Nie miałam czasu pisać rozdziału, a niedokończonego nie było sensu publikować. Tak więc, tutaj jest jego pełna wersja. Postaram się w najbliższym czasie zrekompensować nieobecność kolejnym rozdziałem. Mam nadzieję, że jeszcze ktoś to czyta. Co myślicie o tym co dzieje się powyżej? ;)

2 komentarze:

  1. Super piszesz! Przeczytałam pozostałe dwa blogi. Czytam je od tygodnia i nie moge sie oderwać! Czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :D Twój komentarz wiele dla mnie znaczy ;)

      Usuń

Proszę zostaw po sobie ślad ;)